Święta Małgorzata Maria Alacoque

WIOSNA ŻYCIA

Był rok 1647. 22 lipca zamek Lauthecourt zabrzmiał radością. Dziedzicowi
Klaudiuszowi Alacoque, notariuszowi z Verovres i jego małżonce urodziła się
druga córeczka - piąte dziecko.  {jgquote}{jgxtimg src:=[images/stories/artykul/swieta-malgorzata-alacoque.jpg] title:=[Święta Małgorzata Maria Alacoque] width:=[200]}

Święta Małgorzata Maria Alacoque (1647 - 1690){/jgquote}

Ochrzczono ją po 3 dniach, nadając imię
Małgorzaty. Kiedy miała 4 lata chrzestna matka zabrała ją na zamek Corcheval,
odległy o milę od rodzinnego domu. Zdarzało się tam, że dziewczynkę znajdowano
w kaplicy albo w kościele, zatopioną w modlitwie przed Najświętszym
Sakramentem. Klęczała bez ruchu, bo jej powiedziano, że w tabernakulum przebywa
nieustannie i prawdziwie Boski Zbawca. W zabawie była jednak Małgorzata tak
żywa, że nieraz ganiono ją za zachowanie. Wystarczało jednak powiedzieć:
"Nie powinnaś tak robić, bo tym brzydzi się nasz kochany Bóg", by ją
powstrzymać. Małe serduszko pałało dziwną odrazą do grzechu. "O moja
jedyna Miłości - pisała o swoim dzieciństwie Małgorzata - już od
najwcześniejszych lat pragnąłeś być władcą serca mego". Nieustannie czuła
też natchnienie do powtarzania: "Mój Boże, poświęcam ci moją czystość,
ślubuję Ci wieczyste dziewictwo". Wierność wewnętrznym natchnieniom stała
się dla niej krynicą niewyczerpanych zdrojów błogosławieństwa Bożego. Po
wczesnej śmierci ojca na matkę spadła troska o siedmioro dzieci. Małgorzata
znalazła się u SS. Urbanistynek w Charolles. Siostry zauważyły niepospolitość
pensjonarki i zaledwie Małgorzata ukończyła 9 lat, dopuściły ją do Komunii św.
"Pierwsza Komunia św. - pisała później Małgorzata - rozlała tyle goryczy
na zabawy i przyjemności mojego wieku, że chociaż do nich lgnęłam, stawały się
dla mnie przykre i wprost nieznośne. Ile razy zabrałam się z koleżankami do zabawy,
tyle razy miałam wrażenie, że jakaś tajemnicza moc gwałtem mnie od nich odrywa,
że jakiś wewnętrzny głos, który mię rwał do samotności, tak długo mi nie dawał
spokoju, aż mu uległam, by klęcząc lub pochylona ku ziemi, zatopić się w
modlitwie, aż mnie w tym stanie znajdowano, co znowu stale było dla mnie
niemałą przykrością..." Bolesna choroba, która nawiedziła Małgorzatę po
dwuletnim pobycie u Sióstr, zmusiła ją do powrotu do domu: choć patrzyła na nie
z podziwem, postanawiając naśladować ich życie, to nie tutaj chciał ją mieć
Boski Mistrz. Przez 4 lata lekarze leczyli ją bezskutecznie. Zrozpaczona matka
zwróciła się więc do Maryi tymi słowy: "Święta Matko Boża, jeśli dziecko
moje powróci do zdrowia, poświęcę je całkowicie Twej służbie". Po żarliwej
modlitwie zranionego serca matki, Małgorzata odzyskała zdrowie. Tak stanęła u
bram życia, w okresie, w którym pęd ku swobodzie wiedzie w ułudne krainy
przyjemności. Szesnastoletnia panienka, otoczona dostatkami, obdarzona zaletami
umysłu i ciała, pełnymi haustami poczęła pić z upajającego kielicha dozwolonych
przyjemności. Owładnęła nią zalotność i pragnienie podobania się. Nie
przekroczyła granicy chrześcijańskiej moralności, a jednak to, że za wiele
troszczyła się o wygląd i raz w karnawale poszła z przyjaciółką w przebraniu na
bal, przez całe życie opłakiwała, jako swoje największe przewinienia. Jezus
postanowił ją wyrwać ze świata i jego przyjemności. Jako Jego towarzyszka - nim
się stała tłumaczem Jego wzgardzonej przez ludzi miłości - miała wstąpić na
kalwaryjską ścieżkę i zranić cierpieniem stopy.

CZAS WALKI

Matka Małgorzaty powierzyła prowadzenie domu krewniaczkom. Skończyły się
kłopoty finansowe, ale i swoboda matki i dzieci. W domu rządziła tyrania.
Małgorzata pożyczała czasem u sąsiadek suknię, by móc udać się do kościoła.
Jedyną pociechę znajdowała u stóp tabernakulum. Wkrótce zakazano jej bez
zezwolenia opuszczać dom, a jeśli jedna krewna pozwoliła jej na odwiedzenie
kościoła, wtedy druga ją zatrzymywała. Wobec tak bolesnej odmowy Małgorzata
zalewała się łzami. Wyrzucano jej więc niesprawiedliwie, że to nie kościół ją
tak gorąco pociąga, ale pewnie tajemna schadzka z mężczyzną, a wstyd, iż słowa
danego nie dotrzyma, gorzkie łzy wyciska jej z oczu. Kryła się więc w ogrodzie,
skąd swobodnie spoglądała na kościół: "Tam On dla mnie przebywa i z
miłości ku mnie", powtarzała zalewając się łzami. Całe dni spędzała w tej
kryjówce, nie jedząc i nie pijąc, chyba że wieśniacy przynieśli jej mleka lub
owoców. Pod wieczór wracała do zamku drżąc ze strachu, jak po ciężkiej zbrodni.
Spadały na nią nagany, że nie pracuje i nie troszczy się o rodzeństwo. Jednej
nocy objawił się jej Chrystus jako 'Ecce homo', mówiąc, że dopuszcza te
cierpienia, aby ją do siebie bardziej upodobnić. Objawienia powtarzały się.
Widywała Zbawiciela ociekającego krwią lub obarczonego krzyżem. Widzenia te
umacniały ją do tego stopnia, że czasami było jej nawet przykro, że grożąca
ręka wstrzymała się przed spełnieniem pogróżek. W osobach, które
niesprawiedliwie ją traktowały, zaczęła widzieć najlepsze przyjaciółki.
Chwaliła je i szanowała. "Ale - pisze o sobie - nie ja spełniałam to
wszystko, lecz Mistrz mój Boski, który mnie do tego skłaniał, i który nie
pozwolił, aby skarga wypełzła na moje wargi, albo by jakieś drgnienie niechęci
przemknęło się po moim obliczu, albo bym szukała współczucia i pociechy. On to
nakazał mi mówić, że one słusznie ze mną postępują, podczas gdy ja przez moje
grzechy na więcej jeszcze zasłużyłam przykrości". W tych czasach prób,
cierpień i walki powtarzała nieustannie: "Panie, gdybyś Ty tego
wszystkiego nie dopuszczał, to by się ono dziać nie mogło; dziękuję Ci, że to
na mnie zsyłasz, bo w ten sposób upodobniam się do Ciebie". Przez szereg
lat wyłącznym przewodnikiem na drodze modlitwy i rozmyślania był dla niej Jezus.
"Od tego czasu, kiedy poczęłam samą siebie poznawać - opowiada później -
stał się On wyłącznym panem mej woli, tak iż musiałam Mu we wszystkim ulegać,
nie mogąc nawet stawić Mu oporu. On sam ganił mnie łagodnie, ale stanowczo z
powodu błędów, choćby one były i najdrobniejsze. Od tego czasu taki wstręt
powzięłam do grzechu, iż po najmniejszym wykroczeniu poszukiwałam samotności,
by się móc głośno wypłakać". "Uczułam w sobie silny pociąg do
rozmyślania, i niemało cierpiałam z tego powodu, iż nie mogłam się dowiedzieć,
jak to się przy tym zachować, nie miałam bowiem nikogo, kto by mnie w tym
względzie pouczył; nie wiedziałam także, na czym ono właściwie polega, ale już
sama nazwa: 'modlitwa myślna' miała w sobie dla mnie coś pociągającego".
Małgorzata prosiła Boskiego Mistrza, by On sam raczył nauczyć ją rozmyślania.
Jezus polecił jej rzucić się na ziemię i błagać Go o przebaczenie za wszystko,
czym Go obraziła, a potem całe rozmyślanie Jemu ofiarować. I wtedy to w
najwyraźniejszych konturach zjawiał się przed jej duchem Zbawiciel w tej
tajemnicy, w jakiej Go sobie właśnie przedstawiała; zdawało się jej, jak gdyby
wszystkie władze jej duszy zagubiły się w Bogu, tak że żadne roztargnienie nie
mąciło jej wewnętrznej ciszy, a serce jej ogarniał żar pożądania Komunii św. i
cierpienia. Kiedy bracia zaczęli zarządzać rodzinnymi dobrami, powrócił do domu
dobrobyt. Jednak walka o powołanie zakonne stała się ostrzejsza. Wśród
zwalczających ją stanęła ukochana matka, gdy o Małgorzatę - pochodzącą z dobrej
rodziny, posiadającą miły charakter i piękną - zaczęli się ubiegać młodzieńcy.
Czy jednak nie złożyła ślubu czystości? Czy nie czuła nieustannego pociągu do
życia w murach klasztornych? Czy ma wzgardzić łaską powołania? Krewni
naciskali: musi wyjść za mąż, zamiast zdeptać własne szczęście. "Drogie
dziecię... - mówiła matka - wybierz sobie pobożnego męża i pozwól mi u ciebie
mojego życia dokonać; tak mi osłodzisz te ciężkie lata goryczy, które w tym
domu przeżyć musiałam". Nękała ją myśl: jeśli wstąpisz do klasztoru, matka
umrze ze smutku, a ma prawo do opieki, odpowiesz wtedy przed Bogiem za surowość
i oziębłość wobec matki. Równocześnie w sercu rosła skłonność do życia
zakonnego, by zostać oblubienicą Tego, który ją przed wszystkimi ukochał.
Małgorzata - niemalże pokonana - stwierdziła wreszcie, że ślub czystości,
złożony Bogu w wieku 4 lat, nie mógł być przeszkodą w zawarciu małżeństwa.
Zaczęła się też bać, że stan zakonny domaga się świętości, jakiej nigdy nie
osiągnie. Życie w zakonie stałoby się więc powodem potępienia. Zaczęła się
stroić, by znaleźć męża. Szukała przyjemności... ale nie mogła ich znaleźć.
Niewidzialne strzały Bożej miłości boleśnie raniły jej serce. Jakaś siła
zmuszała ją do szukania samotności, a tam czekał na nią Jezus zazdrosny o jej
miłość. Upadłszy na twarz, błagała o przebaczenie... A potem znowu pozwoliła
się unieść prądowi otoczenia i znowu stawiła Bogu opór. Pewnego wieczora, kiedy
Małgorzata wkładała na siebie świetne stroje, stanął przed nią Zbawiciel
zelżony, okrwawiony, ubiczowany. Odezwał się: "Spojrzyj, czego twa
próżność na mnie dokonała. Trwonisz czas drogocenny, z którego w godzinę
śmierci złożyć będziesz musiała rachunek. Więc nie będziesz mi wierną?
Prześladujesz mnie za to, że ci tyle dałem jawnych dowodów mojej ku tobie
miłości, że cię do siebie chciałem upodobnić?" Raniące wyrzuty wywarły na
nią wpływ głęboki. W żalu postanowiła pokutować, by upodobnić się do Boskiego
Męczennika. Opasała się powrozem poskręcanym w węzły tak, że ledwie mogła
oddychać i z trudem jadła. Tak długo na sobie go nosiła, aż wpił się głęboko w
jej ciało i z wielką boleścią można go było usunąć. W nocy kładła się na łoże
wysłane sękami, zrywała się, by się dręczyć biczowaniem. Upokorzenia ze strony
krewnych, nie wystarczały, by zaspokoić pragnienie cierpienia. Walczyła tak
prawie 5 lat. Tęsknota za życiem zakonnym rosła nieustannie, choć nieustannie
trwał też opór rodziny. Kiedy budziło się w niej pragnienie rozrywki, przed
oczyma duszy wyłaniał się krwią zbroczony Chrystus i szeptał: "Ty szukasz
przyjemności? A jam jej nigdy nie zaznał. Wszystko przecierpiałem, byle twe
serce pozyskać, a ty mi go teraz nie chcesz powierzyć (...) Wybrałem cię na mą
oblubienicę i przyrzekliśmy sobie wierność wzajemną wtedy, kiedy to ślub
dziewictwa dla mnie w ofierze złożyłaś; jam cię nim natchnął, zanim jeszcze
świat nawet najdrobniejszej cząsteczki w tobie nie posiadł, bo chciałem twe
serce uczynić wolnym od więzów doczesnych. I aby Cię dla mnie dziewiczą
zachować, uwolniłem Twą wolę od zła wszelkiego i oddałem cię w opiekę mej świętej
Matki, aby cię według moich zamiarów kształciła". I tak, mając 22 lata,
przybierając imię Maria, Małgorzata przystąpiła do bierzmowania. Umocniona tym
sakramentem rozpoczęła ostateczną walkę o swe powołanie. Matka wznowiła
wyrzuty, a duch ciemności szeptał: "Ty chcesz zostać zakonnicą? Ośmieszysz
się tylko, bo przecież w zakonie stanowczo nie wytrwasz. Jakiż to wstyd spadnie
na ciebie, kiedy będziesz musiała habit zakonny odłożyć i na świat znowu
powrócić. Gdzież się wtedy ukryjesz?". Małgorzata nie była już daleka od
decyzji o zamążpójściu. Jednak Jezus po raz ostatni sprzeciwił się temu. Kiedy
pewnego dnia przyjęła Komunię św., zjawił się przed nią jako najpiękniejszy,
najbogatszy, najpotężniejszy i najbardziej porywający. Czynił jej wyrzuty, że
ośmieliła się zapragnąć innego. "Jeśli wyrządzisz mi tę obelgę - zagroził
- wtedy opuszczę cię na zawsze; ale jeśli dotrzymasz mi słowa, trwać będę przy
tobie i zapewnię ci triumf nad twymi wszystkimi wrogami. Można ci wybaczyć, bo
dotąd mnie jeszcze nie poznałaś, pójdź za mną, a ja ci się objawię".
Małgorzata postanowiła raczej umrzeć niż zawrzeć małżeństwo.

NARESZCIE WOLNA!

Kiedy rodzina pogodziła się z decyzją Małgorzaty, postanowiono, że musi wstąpić
do Urszulanek. Jej zaś wydawało się, że jakiś głos wewnętrzny nieustannie jej
szepce: "Nie tutaj pragnę cię posiadać, ale wśród córek Maryi".
Bliskiej realizacji planów przeszkodziła choroba matki. "Widzisz, jak twa
nieobecność na matkę zgubnie oddziałuje - wyrzucano jej - jeszcze się staniesz przyczyną
jej śmierci". Nawet kapłani temu przyświadczali. Małgorzata zdwajała
pokuty, wołając: "O mój ukochany Zbawco, jakżebym gorąco pragnęła, żebyś
mnie gorzkich swych cierpień uczynił wspólniczką". "Dokonam tego -
brzmiała odpowiedź - jeśli ty się nie sprzeciwisz, i jeśli ze swej strony
uczynisz wszystko, co w twej będzie mocy". Małgorzata surowo umartwiała
się, biczując się aż do krwi. Niepewna, czy podoba się Boskiemu Mistrzowi,
błagała: "Panie, ześlij mi kogoś, kto by mną pokierował, kogo bym we
wszystkim słuchać musiała". "Czyż ja ci nie wystarczam?" -
brzmiało pytanie Chrystusa. "Czyż dziecię, które jest tak ukochane jak ty,
może źle postępować pod kierunkiem ojca, który jest wszechmocny?" Wreszcie
w roku 1670, kiedy papież Klemens X, ogłosił Rok Jubileuszowy, przyszedł
Małgorzacie z pomocą kapłan głoszący rekolekcje. W spowiedzi otwarła przed nim
serce. Jasne było, że Bóg powołał ją do zakonnego życia. Polecił więc jej
bratu, by zamiast piętrzyć przed nią trudności, dopomógł jej wreszcie w
spełnieniu zamiaru. Wśród klasztorów, które jej wyliczono, wybrała Paray jako
najbardziej odległy od domu. Spodziewała się, że tam najmniej dozna roztargnień
ze strony rodziny. Wiosną r. 1671 wybrała się z bratem Chryzostomem prosić o
przyjęcie u Sióstr Nawiedzenia. Kiedy wkroczyła do rozmównicy, usłyszała głos:
"Pragnę byś tutaj została". Mając 24 lata pożegnała się więc z
bliskimi i przyjaciółmi z radością podobną do niewolnicy, dla której godzina
wyzwolenia nareszcie wybiła. U wrót klasztoru stanęła w sobotę 25 maja i tak
stała się nowicjuszką zakonu Nawiedzenia. Na żądanie św. Franciszka Salezego,
zakon ten posiadał w godle Serce Boże przebite, otoczone cierniową koroną i
uwieńczone krzyżem. Małgorzata Maria o tym nie wiedziała! Wiedział jednak Ten,
który ją wybrał i pokierował jej wyborem. On przygotowywał ją na posłańca Swego
Serca.

ŻYCIE OFIARY

Nowicjat był dla niej okresem szczęścia. Ponosiła ofiary, buntowała się miłość
własna, ale czymże to było w porównaniu z tym, czego już w swoim życiu doznała
w domu? Odczuwała radość, wiedząc, że wypełniła wolę Bożą. Kiedy szukała rady,
jak rozmyślać, mistrzyni powiedziała jej: "Uklęknij przed Najświętszym
Sakramentem i stań się jakby płótnem rozpiętym przed malarzem". Małgorzata
nie ośmieliła się pytać, co to oznaczało. Za to usłyszała wyraźnie słowa:
"Pójdź tylko, a ja cię pouczę". Boski Mistrz objawił życzenie, by
dusza jej stała się płótnem, na którym On wymaluje główne rysy swego życia.
Rozniecił w jej sercu taki żar miłości i pragnienie cierpienia, iż jedynym
dążeniem jej było cierpieć z miłości ku Niemu. 25 sierpnia r. 1671 odbyły się
obłóczyny. "Był to dzień moich zaręczyn - pisała - który nową władzę nade
mną oddał memu Oblubieńcowi, a mnie nałożył zobowiązanie, bym Go wyłącznie i
jeszcze goręcej umiłowała. On natomiast, jako Oblubieniec najczulszy, złożył mi
to przyrzeczenie, że mi z początku da zakosztować wszelkiej słodyczy, jaka się
w miłości ukrywa". Małgorzata wskutek wewnętrznego szczęścia wpadała w
zachwyt i nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyniła. Martwiło ją, że coś może
zdradzić stan jej duszy. Przełożone, widząc w jej nieprzepartej skłonności do
modlitwy przeszkodę w spełnianiu reguł, obawiały się, że może ją to sprowadzić
na manowce. "Siostro - powiedziano jej - duch naszego zakonu nie znosi
wszystkiego, co wygląda na niezwykłe w modlitwie i ćwiczeniach pokutnych;
dlatego o ile się nie odmienisz, nie możesz być dopuszczoną do ślubów." W
czasie przeznaczonym na modlitwę zlecano jej więc zamiatanie korytarzy. Kiedy
prosiła o odprawienie opuszczonej modlitwy, odmawiano. A jednak - mimo
rozpraszających czynności - żyła w Bożej obecności. Daleka od unikania
cierpienia, prosiła mistrzynię o umartwienia. Najczęściej otrzymywała
upokarzającą odmowę albo polecenie wykonania czegoś, do czego czuła wstręt.
Mówiła: "Panie, musisz mi teraz dopomóc, bo czyż nie Ty dałeś mi takie
zlecenia?" "Uznaj tylko - odpowiadał życzliwie Jezus - że beze mnie
niczego nie zdołasz, a ja cię nie opuszczę, jeśli tylko swą niemoc i słabość o
moją oprzesz potęgę". Przełożone nabrały jednak przekonania, że Małgorzata
nie nadaje się do zachowania prostej i wspólnej reguły św. Franciszka Salezego
i nadal nie chciały jej dopuścić do ślubów. Małgorzata nigdy nie przebyła
cięższej próby. Skarżyła się, ale tylko Temu, który całą winę ponosił za to, On
zaś dodał jej odwagi: "Powiedz przełożonej, że nie potrzebuje się obawiać
i że na moją odpowiedzialność może cię do ślubów przypuścić." Ciężar spadł
z serca Małgorzaty, ale przełożona poleciła jej wybłagać znak u Zbawiciela na
potwierdzenie, że będzie potrafiła zachować reguły. Jezus rzekł:
"Przyrzekam ci, że cię uczynię bardziej pożyteczną dla zakonu, aniżeli
tego przełożona się domyśla, ale w taki sposób, który jest na razie mnie tylko
jednemu wiadomy. Od tej chwili łask moich udzielać ci będę w zespole z duchem
twej reguły, ze względu na twą słabość i ze względu na żądanie twoich
przełożonych. Nie ufaj zatem w przyszłości niczemu, co by cię miało od
zachowania reguły odwodzić, ponieważ chcę, abyś ją ponad wszystko stawiała.
Wolę przełożonej winnaś przedkładać nad swoją własną wolę i na jej rozkaz
wszystkiego poniechać, czego spełnienie ja bym ci polecił. Oddaj się całkowicie
jej kierownictwu. A ja już troszczyć się będę, by plany moje zostały spełnione,
choćbym miał wszelkie przeszkody zamienić na środki do celu. Ale sercem twym
muszę ja sam swobodnie rozporządzać; ono do mnie należy, nie powierzaj go
nikomu." Nadszedł poranek 6 listopada r. 1672. Małgorzata Maria złożyła
uroczyste śluby. Po Komunii św. Jezus powiedział: "Spojrzyj tu na ranę
mojego boku. Tu musisz na zawsze zamieszkać, jeśli chcesz szatę niewinności,
którą cię dziś odziałem, zachować i życie Boga-Człowieka prowadzić."
Słodycz zalała jej serce, ale kiedy ujrzała Boskiego Oblubieńca skrwawionego i
okrytego ranami, jakby na Golgocie, zaczęła się skarżyć: "Ach, nie jestem
podobna do Ciebie". "Pozwól mi uczynić wszystko w swoim czasie -
odpowiedział Jezus. - Powierz się tylko mojej miłości i memu upodobaniu, nic na
tym nie stracisz. Ja cię nie opuszczę." I obdarzył ją łaską swej
niewidzialnej obecności tak, jak tego nie doświadczyła jeszcze w swoim życiu.
"Widziałam Go - pisała później - czułam Go przy sobie, słyszałam głos
Jego, a to wszystko wyraźniej, aniżeli przy pomocy zmysłów, bo wszelkie
roztargnienie było wykluczone, moja uwaga nie mogła się od Niego oderwać.
Obecność mojego Boskiego Mistrza doprowadziła mnie do najgłębszego zrozumienia
mojej nicości, i tego zrozumienia odtąd nigdy nie straciłam. W poczuciu
głębokiej czci byłabym najchętniej trwała nieustannie na kolanach u Jego stóp.
I o ile moja praca i ma słabość na to pozwalały, przybierałam owo położenie.
Mimo mojej skłonnej do pychy natury, pragnęłam gorąco być zapomnianą i
wzgardzoną i radość mą znajdowałam w upokorzeniu oraz w przeciwnościach. Boski
mój Nauczyciel powiedział, że to musi się stać moim najmilszym pokarmem i
jeśliby mi ludzie tej strawy dostarczyć nie chcieli, On sam miał jej braki
uzupełnić, lecz w sposób daleko bardziej dający się odczuć". Przełożoną
klasztoru w Paray została matka Franciszka de Saumaise: zakonnica troskliwa o
zachowanie reguły i przeciwniczka nowości. Mimo wszystko od pierwszych dni nie
przestała podziwiać Małgorzaty Marii. Jednak jako przezorna i roztropna
przełożona, umiała w ciągu 6 lat sprawowania urzędu - czyli w czasie
najważniejszych zdarzeń w życiu Małgorzaty - ukryć cześć i podziw dla Świętej.
Nakazała jej jednak spisać wszystkie łaski i dary otrzymane od Zbawiciela. A po
złożeniu urzędu włączyła się w szerzenie kultu Serca Jezusowego.

ŚLADAMI JEZUSA

Pewnego dnia Boski Mistrz przyszedł trzymając w jednej ręce obraz życia
zakonnego, spędzonego w szczęściu, w drugiej - rozdartego katuszami duszy i
udręką ciała. Małgorzata musiała wybierać: "Wybieraj teraz, które życie
pragniesz prowadzić? W jednym i drugim z równą łaską towarzyszyć ci będę".
Małgorzata przypadła do stóp Jezusa: "Panie, Ty mi wystarczysz, ja tylko
Ciebie pragnę, Ty dla mnie wybieraj". Odkupiciel nalegał. "Panie -
powiedziała - w takim razie daj mi to, co będzie na większą Twą chwałę. Nie
zważaj na moje skłonności, na moje zachcianki; postąp ze mną według Twojego
upodobania, niczego innego nie pragnę". "Patrz! - rzekł Jezus - oto
dla ciebie wybieram - wskazał jej życie pełne cierpień - czynię to dlatego, aby
się spełniły na tobie moje zamiary, jak również, by cię bardziej upodobnić do
Siebie". Małgorzata Maria, przejęta drżeniem, ucałowała rękę, która
ofiarowywała jej życie hańby i cierpienia. Pewnego ranka, wyszła do ogrodu.
Nieraz słyszała tu głos Boskiego Mistrza. Zażądał od niej odnowienia ofiary.
Potem pokazał jej krzyż. Jak daleko Małgorzata mogła sięgnąć wzrokiem, zdobiły
go kwiaty. "Patrz, oto ołtarz - rzekł do niej Zbawiciel - na którym czyste
me oblubienice muszą dokonać ofiary. Kwiaty te zwiędną, ale ciernie, które pod
nimi się kryją, trwać będą i tak boleśnie wbiją się w ciebie, że całej potęgi
mojej miłości potrzeba ci będzie, byś na tym krzyżu mogła wytrzymać."
Później ujrzała po Komunii św. Zbawiciela z cierniową koroną w rękach. Koroną
tą uwieńczył jej skronie: "Przyjmij moja córko, tę koronę, jako zapowiedź innych
cierpień, które cię wkrótce do mnie upodobnią". Od tego czasu płonęła w
jej sercu potrójna żądza: cierpieć, przyjmować Komunię św. i umrzeć - trzy
przejawy jednego pragnienia: z Oblubieńcem serca na wieki się połączyć. Gdzie
się zatrzymała, dokąd zwróciła kroki, wszędzie znajdowała Chrystusa z krzyżem.
W tym czasie podjęła pracę przy chorych. Szatan z zazdrości o jej miłość do
Zbawiciela wytrącał jej nieustannie z rąk to, co niosła. Było to przyczyną
wielu upokorzeń ze strony innych. Potem odzywał się: "Głupia, nigdy
niczego dobrego nie zrobisz". Pewnego dnia chciała wyciągnąć ze studni
wiaderko wody, ale uchwyt koła nieszczęśliwie wymknął się jej i tak silnie
uderzył w twarz, że runęła na ziemię. Przednie zęby zostały wybite, a dziąsła
poszarpane. Spowodowane przez to boleści i nieustanny ból głowy, sprowadziły na
nią niejedną bezsenną noc. Zatopiona w rozmyślaniu o cierpieniach Zbawiciela w
ogrodzie oliwnym, uczuła w sercu pragnienie uczestniczenia w mękach Boskiego
Oblubieńca. Jezus odezwał się: "Przeszedłem tam większe wewnętrzne
cierpienia, niż w całej mej pozostałej męce, ponieważ uczułem się opuszczonym i
obciążonym brzemieniem grzechów świata całego. Te cierpienia i ta trwoga
konania dręczą każdego grzesznika, kiedy dochodzi do poznania Bożej świętości.
Wstyd na niego spływający zda się go prawie druzgotać. Teraz właśnie gniew mój
gotowy, by w kilku grzeszników ugodzić. Ale za nich ty musisz odczuć, co w
ogrodzie getsemańskim przecierpiałem." W dzień Zmartwychwstania Pańskiego
nie mogła z innymi siostrami odprawić rozmyślania. To pozbawiło ją humoru, ale
natychmiast usłyszała głos Boskiego Mistrza: "Modlitwa ofiary i poddania
się jest mi przyjemniejszą, niż wszelka inna modlitwa".

POWIERNICA SERCA
JEZUSOWEGO

W ostatnich dniach października, r. 1673, kiedy Małgorzata po raz pierwszy po
złożeniu ślubów zaczęła właśnie ćwiczenia duchowne, Zbawiciel pokazał jej
miłością rozpromienione Serce, krwią zlane od ran i uderzeń: "Oto rany,
które mi zadaje mój naród wybrany; inni ranią me ciało, ci przeszywają me Serce".
Małgorzata błagała o przebaczenie dla tych, którzy zawinili, ale cierpienie jej
trwało bez przerwy. Komunia św. stała się dla niej męczarnią, bo w spojrzeniu
umiłowanego Mistrza wciąż odczytywała ból. Całując w duchu krwawiące rany
Boskiego Nauczyciela usłyszała ciche słowa: "Dziecię moje, czy chcesz mi
oddać twe serce, aby na nim mogła odpocząć wzgardzona ma miłość?"
"Panie - odpowiedziała - Ty wiesz, że całkowicie do Ciebie należę; postąp
ze mną tak, jak Tobie się tylko podoba". "Czy wiesz, dlaczego ci tyle
łask użyczam? Twoje serce musi się stać ołtarzem, na którym by nieustannie
gorzał ogień miłości; nic zmazanego znaleźć się tam nie może. Ciebie wybrałem,
by Ojcu memu wiekuistemu, złożyć ofiarę miłości i pojednania". Małgorzata
Maria prosiła więc przełożoną, by wolno jej było podwoić pokuty. Stanowczo jej
odmówiono. Zawstydzona wróciła do Boskiego Mistrza, On zaś wskazał na własne
jej błędy i niedoskonałości, wyrzucał, że niedawno, wyraziła o sobie z
próżności jakąś pochwałę: "Z czego ty się możesz szczycić prochu i
popiele? Czyż ty jesteś z siebie czymś innym, jak prochem i nicością? Patrz,
jakie łaski zlewam na ciebie, a czym ty sama z siebie jesteś?" I ukazał
jej oczom obraz, na którego widok krzyknęła: "O Boże usuń ten obraz lub
każ mi umrzeć! Niepodobna mi bowiem patrzeć na ten mój stan i żyć
jeszcze!" 27 grudnia r. 1673, w uroczystość św. Jana Ewangelisty, zbliżyła
się Małgorzata z siostrami do Stołu Pańskiego, i w tym momencie uczuła, że tak
jak św. Lutgarda, powinna wargi swoje przycisnąć do Najświętszej Rany
Jezusowego boku. Pełnymi haustami poczęła pić z tego źródła szczęścia.
Usłyszała słowa: "Czy widzisz teraz, że nie ma żadnej obawy u źródła
potęgi i że w tej rozkoszy o wszystkim się zapomina?" W dniu tym miała
więcej wolnego czasu, więc powróciła przed tabernakulum, by przy piersi
Boskiego Mistrza wypocząć, jak Jan, umiłowany uczeń. Wtedy po raz pierwszy,
otwarło się przed nią Boskie Serce, a z tajemnic, które dotychczas były przed
nią zakryte, opadła zasłona. Małgorzata Maria upadła na kolana w zachwycie na
widok tych cudów dobroci, a Jezus przemówił: "Moje Boskie Serce
przepełnione jest miłością ku ludziom, a zwłaszcza ku tobie, dlatego też biją z
niego płomienie, by się przez ciebie ludziom objawić, i w skarby, na które ty
patrzysz, ich zaopatrzyć, w skarby, na które składają się łaski konieczne do
tego, by ludzi wybawić z przepaści zatracenia. Ciebie niegodną i nieuczoną
wybrałem do wypełnienia moich zamiarów, aby jasną było rzeczą, że wszystko jest
wyłącznie moim dziełem. Dlatego daj mi serce twoje!" I wziął Jezus serce
Małgorzaty i oddał je jej rozpłomienione miłością ze słowami: "Patrz
ukochana, oto zadatek mojej miłości! Żar, który zapaliłem w twym sercu, nigdy
nie zgaśnie i tylko pewną ulgę znajdziesz krwi swej upuszczeniem, chociaż i ten
środek raczej upokorzenie, niż ulgę w cierpieniu przynosić ci będzie. Ale
powinnaś o to prosić, by w ten sposób krew swoją dla mnie przelewać i byś się
mogła przekonać, że to wszystko nie jest jakimś urojeniem, ale oznaką, iż
pierwsza z łask, które przeznaczyłem dla ciebie, udzielona ci będzie. Ranę
serca twego zasklepiłem, ale ból jego zatrzymasz; dlatego od tej chwili już
nie, jak dotychczas, niewolnicą Serca mego, ale 'uczennicą Serca Jezusa',
nazywać się będziesz". Płomień, który rozgorzał w jej piersi, sprawiał
gwałtowny ból. Widziała Najświętsze Serce Jezusa na płomiennym tronie,
wysyłające, niby słońce, promienie na wszystkie strony, a zarazem przejrzyste,
jakby z kryształu. Widać było ranę zadaną włócznią, a całe Serce otaczała
cierniowa korona. Na szczycie wznosił się krzyż. Te oznaki cierpienia Chrystusa
pokazywały, że Jego miłość ku ludzkości stała się źródłem wszelkiego cierpienia
i pogardy, którą od pierwszej chwili Wcielenia na siebie przyjął i w
Najświętszym Sercu odczuwał, jak i ona jedynie tłumaczy cierpliwe znoszenie
zniewag, na które wystawił się w Najświętszym Sakramencie Ołtarza.
"Następnie dał mi poznać - pisze Małgorzata Maria - jak pragnienie
wzajemnej miłości skłoniło Go do objawienia ludziom swego Serca, wraz ze
wszystkimi skarbami miłości, miłosierdzia, łaski i świętości, które w sobie
zawiera, tak że każdy, ktokolwiek tylko zechce, pełną dłonią może z niego
czerpać. Nadto złożył mi zapewnienie, że osobliwą to będzie dla Niego radością,
jeżeli temu Sercu cześć składać będą i że wizerunek Jego wszędzie wystawiony
być musi, by nieczułe serca ludzkie poruszyć do głębi. Tym, którzy temu Sercu
cześć oddają, pozwoli obficie uczestniczyć w największych łaskach a na dom,
gdzie obraz tego Serca szczególną czcią otaczany będzie, przebogate spłyną
błogosławieństwa, to nabożeństwo jest bowiem jedną z ostatnich prób Jego
miłości, by ludzi do siebie pociągnąć". "Patrz, moja córko -
powiedział - do jakiego to zadania ciebie wybrałem! Dlatego ci tyle łask
wyświadczałem już od najwcześniejszego dzieciństwa. Twoim mistrzem i
przewodnikiem sam być chciałem, by cię na moje łaski przygotować; ale za
największe dobrodziejstwo to uważaj, żem ci objawił i podarował me Serce".
Co roku w uroczystość św. Jana powtarzało się to objawienie. Wskazując na swoje
Serce, Jezus powtarzał: "Pragnę cześć w Najświętszym Sakramencie odbierać,
a nie ma nikogo, kto by mnie przez miłość wzajemną choć nieco chciał
orzeźwić". Małgorzata chętniej wyznałaby grzechy przed siostrami, niż
tajemnice, powierzone jej przez Boskiego Mistrza i Oblubieńca. A jednak musiała
to czynić i ze względu na wolę Jezusa, i z posłuszeństwa regule. Przełożona -
słuchając jej wyznań - z przekonania lub może dla jej zbadania - żartowała z
opowiadań o zjawieniu się Zbawcy i jej bólu. Małgorzata, niezdolna do
wytrzymania trawiącego ją nieustannie żaru Bożej miłości, zachorowała. Z dnia
na dzień coraz bardziej opadała z sił. Dopiero gdy na jej prośbę - przy
sprzeciwie lekarzy - upuszczono jej krwi, odzyskała siły, zgodnie z zapowiedzią
Jezusa. Powtarzało się to wiele razy. Począwszy od 27 grudnia r. 1673,
dolegliwości odnawiały się w każdy pierwszy piątek miesiąca. Zjawiało się jej
przed oczyma Boskie Serce Jezusa do błyszczącego słońca podobne i zsyłało
płonące promienie w jej duszę. Siostry, które nie znały powodu jej cierpień,
naśmiewały się z tej regularnie powracającej słabości. 8 lutego 1674 r.
Małgorzata klęczała, zatopiona w modlitwie przed tabernakulum. Zjawił się przed
nią Zbawiciel. Z pięciu ran rozchodziły się lśniące promienie, a pierś świeciła
jasnym żarem. W głębi piersi wskazał jej Boski Mistrz na Serce, jako na ognisko
owego płomienia i znowu jej opowiadał o miłości ku ludziom i jak oni tylko
niewdzięcznością płacą, co mu większą sprawia udrękę, niż wszystkie cierpienia,
które w czasie męki wycierpiał: "Gdyby mi okazywali miłość wzajemną, wtedy
bym za nic poczytał to wszystko, com dla nich uczynił, ale oni pozostają zimni
i bez żadnego odczucia. Wynagradzaj więc przynajmniej Ty, ile zdołasz to, czego
im nie dostaje." "Jakżeż mogę tego dokonać, mój Panie? Jestem tak
słaba i tak niegodna". "Patrz, oto teraz potrafisz" -
odpowiedział jej Zbawca. W tej chwili płomień, który wytrysnął z Bożego Serca,
przeniknął jej serce tak, że myślała, iż skona, i tylko prosiła: "Oszczędź
mnie, o Panie, śmiertelnym jestem człowiekiem!" "Ja będę twą mocą,
nie trwóż się, ale spełnij to, co ci polecę. Najpierw musisz tak często, jak
tylko ci posłuszeństwo zezwoli, przyjmować mnie w Komunii św., choćby kosztem
upokorzenia i hańby. W każdy pierwszy piątek miesiąca przystępuj do Stołu
Pańskiego. Następnie w każdym tygodniu w nocy z czwartku na piątek pozwolę ci
uczestniczyć w mej trwodze konania, jaką na górze oliwnej przeszedłem, tak, że
nie wiedząc nawet w jaki sposób, doznawać będziesz trwóg konania. Dlatego
powinnaś w nocy od 11-12 godziny łączyć się z moją modlitwą w ogrojcu i leżąc
twarzą zwrócona ku ziemi, błagać o miłosierdzie dla grzeszników i pocieszać
mnie w opuszczeniu przez śpiących uczniów." Przełożona, nazwawszy wszystko
wymysłem próżności i urojeniem, zakazała jej wykonania czegokolwiek z Bożych
poleceń. Małgorzata osłabiona postami znowu zaczęła chorować tak, że przełożona
sądziła, że bliska jest jej śmierć. Czy to wszystko było tylko złudną grą
gorączką rozpalonej wyobraźni, czy też dowodem Bożej łaski? Przełożona nie
ośmieliła się rozstrzygać. "Siostro - powiedziała - proś Pana Boga o twe
wyzdrowienie, abyś wspólnie z innymi siostrami mogła wypełniać święte reguły
zakonne. Jeśli rzeczywiście nagle zdrowie odzyskasz, to ci pozwolę na Komunię w
pierwszy piątek miesiąca, oraz na wstawanie w noc czwartkową". Małgorzata
Maria prosiła o wyzdrowienie z nadzieją, że nie zostanie wysłuchana, bo kochała
cierpienia i upokorzenia. A jednak postawiony warunek został wypełniony. Mimo
to przełożona ociągała się z zezwoleniem Małgorzacie na to, o co prosił Jezus,
zaś kapłani, do których zwróciła się o radę wydali jednogłośny wyrok:
"Przesada, urojenie, marzycielstwo. Nie zważać na rzekome objawienia,
skrócić modlitwy". Tak osądzona Małgorzata stwierdziła, że pewnie kroczy błędnymi
ścieżkami. Czasem skarżyła się na niedolę Jezusowi i prosiła, by już raz walce
tej koniec położył. Usłyszała: "Przyślę ci sługę mojego, przedstaw mu
wszystkie tajniki twego serca, a on cię na prawej drodze umocni".

UPEWNIENIE W DRODZE

Pod koniec roku 1674 o. Klaudiusz de la Colombičre został rektorem Jezuitów w
Paray. Fakt ten wywołał powszechne zdziwienie, nie dlatego, że kapłan był
młody, bo - jako doświadczony w życiu duchowym - cieszył się powagą, szacunkiem
i zaufaniem. Żałowano jedynie, że znalazł się nagle w miejscu tak nieznanym i
ciasnym. Takie jednak były drogi Bożej Opatrzności... Kiedy po raz pierwszy
odwiedził siostry, Małgorzata Maria usłyszała głos wewnętrzny: "Ten to
jest, którego ci posyłam". Był on nadzwyczajnym spowiednikiem sióstr i w
czasie wielkiego postu w r. 1675 po raz pierwszy rozmawiał z Małgorzatą w
konfesjonale. O. de la Colombičre zatrzymał ją dłużej i mówił tak, jakby
wiedział o tym, co działo się w jej sercu. Małgorzata Maria całkowicie
zamilczała o nadzwyczajnych łaskach. Usiłowała szybko odejść, by nie zmuszać
sióstr do czekania. Ojciec, po nauce do sióstr, zapytał przełożoną: "Kim
jest młoda siostra, która tam siedziała?". Wskazał na pewne miejsce.
Przełożona wymieniła Małgorzatę Marię, na co kapłan odrzekł: "Wielce to
łaskami obdarzona dusza". Przełożona postanowiła więc powierzyć
kierownictwo Małgorzaty Marii o. de la Colombičre i odesłała ją do niego. On
zaś zapewnił, że powinna słuchać głosu, który do niej przemawiał, i całkowicie
się Bogu powierzyć. Gdy się skarżyła, że Boski Zbawca nieustannie przy niej
przebywa i uniemożliwia jej ustną modlitwę, odpowiedział roztropnie: "Nie
powinnaś się przymuszać, odmawiaj tylko godzinki i różaniec, o ile
potrafisz". Z prawdziwą ulgą opuściła Małgorzata Maria o. de la Colombičre
i tak często, jak tylko mogła, śpieszyła do niego po radę. Rozeszła się wieść,
że o. de la Colombičre stał się przewodnikiem duchownym Małgorzaty Marii. On,
pytany o "marzycielkę", wyrażał się o niej z głęboką czcią. Zaczęto
więc mówić, iż dał się zwieść i oszukać, bo uważa za prawdziwe to, co starsi
kapłani nazwali obłudą i szaleństwem. Poważanie wobec niego zaczęło się
zmniejszać, a ponieważ ojciec de la Colombičre szacunku świata nie szukał,
dlatego nie zmienił sądu o swej penitentce.

WIELKIE OBJAWIENIE
SERCA JEZUSOWEGO

Jezus nie zaprzestawał przygotowywać wiernej uczennicy do głównego objawienia
swojej wzgardzonej miłości. Z początkiem lata r. 1675 siostry zebrały się przy
pracy na wewnętrznym dziedzińcu klasztornym. Małgorzata Maria uczuła wewnętrzny
pociąg, by usiąść pod murem kaplicy, w której przechowywano Najświętszy
Sakrament. Siostry wołały, żartowały tak długo, aż wreszcie powstała. Jednak
natchnienie, by wróciła pod mur kaplicy, stało się tak silne, że poprosiła o
radę przełożoną. "Idź i tam sobie usiądź" - brzmiała odpowiedź. Mimo
głośnych śmiechów sióstr wróciła na dawne miejsce i klęcząc spełniała pracę,
ale z tak wielkim skupieniem, jak gdyby się znajdowała w jakiejś ustronnej
samotni. Nagle zjawiło się przed nią Serce Zbawiciela, jaśniejące jak słońce,
płomieniami uwieńczone. Chór Serafinów zstąpił z obłoków i śpiewał: "Z
miłości tryska radość i zasług zdrój płynie. Szczęśliwy, kto Serce Pana pokochał
jedynie". Duchy niebieskie wezwały Małgorzatę, by śpiewała razem z nimi,
ale się nie ośmieliła. Następnie wysłańcy nieba oświadczyli, że przybyli razem
z nią złożyć u stóp Serca Jezusa hołd, uwielbienie i miłość i że zastępować
będą jej miejsce, ilekroć nie będzie mogła trwać przed Najświętszym
Sakramentem, by w ten sposób za ich pośrednictwem mogła przebywać nieustannie u
stóp Jezusa. Objawienie to wyryło w pamięci Małgorzaty niezatarte wspomnienia.
Jeszcze głębszy wpływ już na cały świat katolicki, miało wywrzeć objawienie,
którym Małgorzata zaszczycona została 19 czerwca tego samego roku 1675, w
oktawie Bożego Ciała. Wybrana uczennica Pańska, klęcząc przed tabernakulum,
odbierała objawy miłości Boskiego Oblubieńca. Pod wpływem tych łask zbudziło
się w jej sercu gwałtowne pragnienie, by złożyć Zbawicielowi dowody wzajemnej
miłości. Wtedy Chrystus tak przemówił: "Niczym innym nie potrafisz lepiej
okazać mi swojej miłości, jak spełniając to, czego już tyle razy od ciebie
żądałem". Przy tych słowach Zbawiciel odsłonił Serce i tak dalej mówił:
"Patrz! Oto Serce, które tak bardzo ludzi ukochało, i które niczego nie
szczędziło, by się za nich poświęcić i wyczerpać się w objawach miłości; a jako
nagrodę odbieram od największej części ludzi tylko oziębłość, brak czci,
pogardę i świętokradztwa w tym Sakramencie miłości. Ale co mi największy ból
sprawia to to, że serca szczególniej mi poświęcone, w ten sposób ze mną
postępują. Dlatego żądam od ciebie, by pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała,
szczególną był uroczystością ku czci Serca mego, by w tym dniu zbliżano się do
Stołu Pańskiego, by mi cześć składano, celem wynagrodzenia tych wszystkich
zniewag, które Serce me spotykają, gdy na ołtarzach przebywam. A ja ci
powiadam, że Serce moje w obfitej mierze da odczuć wpływ swej miłości tym,
którzy je czcią otoczą i którzy o to starać się będą, by i inni cześć mu
oddawali." "Ależ Panie - ośmieliła się Małgorzata przemówić - do
kogóż Ty się zwracasz? Do nędznego stworzenia, do biednej grzesznicy, której
niegodność musi stanąć w poprzek drogi spełnieniu się Twego życzenia! Znasz
przecież tyle szlachetnych dusz, którym możesz owo zlecenie powierzyć"
"Czyż nie wiesz, że używam słabych, by mocnych zawstydzić? - odpowiedział
Boski Nauczyciel. - Że wszechmoc moja objawia się w małych i ubogich duchem,
aby sobie samym niczego przypisywać nie mogli?" "To wskaż mi
przynajmniej środek do spełnienia tego, co mi rozkazujesz - odrzekła odważnie
Małgorzata Maria. A Chrystus odpowiedział: - Zwróć się do mego sługi, o.
Klaudiusza de la Colombičre z Towarzystwa, które Imię moje nosi i poleć mu w
moim imieniu, by wszystko uczynił, co tylko leży w jego mocy, by memu Boskiemu
Sercu żądane wynagrodzenie zapewnić. Liczne trudności, na które napotka, nie
powinny go odstraszać, ale o tym niech pamięta, że ten, co sobie nie ufa, lecz
całą swą ufność we mnie pokłada, wszystkiego dokonać potrafi". O.
Klaudiusz de la Colombičre dowiedział się od Małgorzaty, jakie zadanie zostało
jemu wyraźnie zlecone. Znając ją nie żywił w sercu żadnej wątpliwości co do
objawienia, którym była zaszczycona i z pokorą przyjął to słodkie brzemię. 21
czerwca, w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała poświęcił się całkowicie i
niepodzielnie Boskiemu Sercu Jezusa, gotów dla czci i chwały tegoż Serca żyć,
pracować i życie poświęcić. Zachęcał penitentki w Paray, by w pierwszy piątek
każdego miesiąca przystępowały do Stołu Pańskiego celem wynagrodzenia
Zbawicielowi za obojętność i zniewagi, jakie, przebywając na ołtarzach, miał
wycierpieć. Zwycięstwo wydawało się bliskie. Tymczasem Jezus przygotował
Małgorzacie nową ofiarę. O. de la Colombičre nie tylko nie pozostał w Paray,
ale nawet musiał opuścić Francję. On przywrócił pokój i pogodę jej sercu wtedy,
kiedy ona sama i wszyscy inni byli przekonani, że zły duch wiedzie ją na manowce.
Małgorzata Maria odczuła więc głęboko ten cios, choć go przewidziała. Aż do
końca swego krótkiego życia pozostał wierny misji szerzenia kultu Najświętszego
Serca Jezusa, według wskazówek udzielonych św. Małgorzacie Marii w objawieniach
Zbawcy. Po wyjeździe o. de la Colombičre uczennica Najświętszego Serca Jezusa
prowadziła dalej życie, które przyjęła z rąk Boskiego Oblubieńca: życie
cierpienia i miłości. W listopadzie 1677 r., Boski Mistrz odezwał się:
"Pragnę ci oddać me Serce, ale najpierw musisz złożyć całopalną ofiarę, by
razem ze mną odczuć karzącą prawicę mojego Ojca, ponieważ w swym sprawiedliwym
gniewie grozi, że pewien klasztor surowo ukarze." Czy ta groźba odnosiła
się do klasztoru Nawiedzenia w Paray? Małgorzata Maria zamilczała odpowiedź na to
pytanie nawet przed przełożoną. Jednak w otoczeniu Małgorzaty oprócz gorliwych
zakonnic znajdowały się i oziębłe, które niezupełnie żyły według ducha reguł i
objawiały niechęć wobec uczennicy Zbawiciela. Jezus odsłonił przed nią
cierpienia, jakie miały ją spotkać. Widok ten przejął ją drżeniem, więc
stwierdziła, że bez pozwolenia przełożonej do niczego nie może się
zobowiązywać. Nie poprosiła jednak o pozwolenie z obawy, że przełożona może się
na wszystko zgodzić. Nie zaznała spokoju. Przełożona widząc jej udrękę,
zapytała ją o przyczynę łez i przerażenia. Usłyszawszy odpowiedź, natychmiast
udzieliła Małgorzacie pozwolenia, przed którym właśnie taki lęk ją ogarniał.
Małgorzata ociągała się z ostateczną decyzją. Miała przed oczyma anioła
sprawiedliwości z biczem, którym ją miał ukarać z chwilą, kiedy się na ofiarę
zdecyduje. Wśród wahań i lęku uklękła w wigilię uroczystości Ofiarowania
Najświętszej Marii Panny wraz z innymi siostrami przed Najświętszym
Sakramentem. Usłyszała głos Boży: "Trudno ci będzie stawić opór pragnieniu
mojej sprawiedliwości; ale upokorzenia, które było złączone z twoją ofiarą,
doznasz teraz w podwójnej mierze. Pragnąłem tylko ukrytej ofiary, nie chciałaś.
Teraz wbrew twym ludzkim rachubom złożyć ją musisz publicznie i wśród nadzwyczaj
upokarzających okoliczności, które cię przez całe życie będą poniżać, tak w
oczach własnych, jak i wobec innych. Teraz poznasz, co to znaczy, sprzeciwiać
się Bogu". Kiedy dokonała wynagrodzenia i w uroczystość Ofiarowania
Najświętszej Marii Panny zbliżyła się do Stołu Pańskiego, Jezus ukoił jej
udręczone serce, mówiąc: "Rana się zamknęła; sprawiedliwości mojej stało
się zadość. Ofiarę twą zespoliłem z moją ofiarą. Nie szukaj nadal w swym
cierpieniu niczego innego, jak tylko mego upodobania. Cierp i pracuj w cichości
na chwałę Bożą i ku rozszerzeniu królestwa mojego Serca wśród ludzi, bo do tego
właśnie dzieła cię wybrałem". W roku 1678 miejsce Matki de Saumaise zajęła
Rozalia Greyffié z klasztoru Annecy, kobieta szczególnej cnoty i pokory.
Małgorzata od pierwszego dnia powierzyła się jej całkowicie, zgodnie z regułą
posłuszeństwa i zaleceniem Jezusa. Nowa przełożona nie mogła sobie wyrobić o
Świętej jasnego zdania na podstawie tego co mówiono o niej w Paray. Nie
zwracała więc uwagi na nadzwyczajne doznania Małgorzaty, nie powierzała jej
żadnego urzędu i korzystała z każdej sposobności, by ją upokarzać. Spostrzegła,
że to było Małgorzacie najmilsze. By nie zaszkodzić jej zdrowiu, nie pozwoliła
jej na godzinę rozmyślania, które odprawiała w noc czwartkową, leżąc na ziemi z
rozciągniętymi ramionami. Nieco później, nie znając powodów, które skłaniały
Małgorzatę Marię do tej modlitwy w czasie nocnego spoczynku klasztoru, zakazała
jej zupełnie tego rozmyślania. Małgorzata posłusznie poddała się zarządzeniu,
ale przekazała przełożonej, że Jezus nie jest zadowolony i że da jej to odczuć.
Kiedy 14 grudnia r. 1678, jedna z najlepszych sióstr po krótkiej chorobie
skonała na rękach matki Greyffié, uznała ona wreszcie w tej stracie karę Bożą i
pozwoliła bezzwłocznie siostrze Alacoque na jej rozmyślanie. Podczas rekolekcji
Małgorzata doznawała w takim stopniu objawów miłości ze strony Oblubieńca, że
była zmuszona wołać: "Dosyć, Panie, dosyć!". Ale Jezus odpowiedział:
"Jedz i pij z stołu moich radości; potrzebujesz siły i orzeźwienia, by
naprzód odważnie kroczyć. Długa i ciężka droga ściele się przed tobą i od czasu
do czasu będziesz musiała odetchnąć i wypocząć w moim Sercu, które dla Ciebie
zawsze bezpiecznym będzie schronieniem. Jeśli dam ci poznać, że sprawiedliwość
moja gniewa się z powodu grzeszników, wtedy zbliżaj się do św. Stołu i módl się
do mnie serdecznie i gorąco. A nie opieraj mi się, ponieważ musisz mi służyć
jako narzędzie, by pozyskać ludzkie serca dla mojej miłości." "Ależ
nie pojmuję, o Boże, w jaki sposób stać się to może". "Przez moją
wszechmoc, która wszystko z nicości wywiodła. Pomnij, że do mnie należysz, i że
tobie nic nie pozostaje; natomiast rozporządzać możesz sercem moim; skarby w
nim zawarte możesz podług upodobania swojego rozdzielać, komukolwiek tylko
zechcesz. A w podarkach nie bądź skąpa, bo skarby te nieskończone. Jeszcze
wielkim i ciężkim krzyżem obarczę twe ramiona, ale niczego się nie obawiaj,
jestem dość potężny, by stać się twoją podporą. Szatan pragnie twą cnotę na
próbę wystawić, ale pozwolę mu dręczyć cię tylko tymi samymi pokusami, z
którymi przyszedł do mnie na pustynię. Połóż tylko ufność swą we mnie, a ja
będę twą ochroną". W Wielki Piątek 1687 r., dnia 28 marca dusza Małgorzaty
tak pragnęła Eucharystycznego Chleba, że zaczęła mówić do swego Oblubieńca:
"Miły Jezu, chcę strawić się w pragnieniu Ciebie, a nie mogąc Cię dzisiaj
posiadać, nie przestanę Cię łaknąć". Jezus przyszedł ją pocieszyć:
"Twoje pragnienie tak przeniknęło moje Serce, że gdybym nie ustanowił tego
Sakramentu miłości, uczyniłbym to teraz, by stać się twoim pokarmem. Znajduję
tyle przyjemności w tym, gdy mnie ktoś z taką żarliwością pragnie, że ile razy
jakie serce to pragnienie wyrazi, tyle razy spoglądam na nie z miłością, by je
do siebie przygarnąć". Przeniknęło mnie to tak wielkim żarem, iż dusza
moja czuła się na wskroś uniesiona i nie mogła wyrazić swych uczuć inaczej, jak
tylko przez te słowa: O miłości, o nadmiarze miłości Boga względem tak nędznego
stworzenia!

MISTRZYNI NOWICJUSZEK

Przyszedł jednak - wśród cierpień i upokorzeń, których Małgorzacie nigdy nie
brakowało - czas, w którym Jezus postanowił dać jej sposobność rozszerzenia
pragnień Jego Serca na inne dusze. I tak z końcem 1684 r. zachorowała mistrzyni
nowicjatu. Bez zastanowienia przeznaczono na ten urząd Małgorzatę. Pokorna
zakonnica była doskonałą mistrzynią. I nie mogło być inaczej, skoro za podstawę
oddziaływania na dusze przyjęła zasadę, by udzielać tylko to, co sama otrzyma
od Serca Jezusowego. Przez cały czas, gdy była mistrzynią, Mistrzem nowicjatu w
klasztorze w Paray było Najświętsze Serce Jezusa. Dobrze zrozumiała swoje
zadanie i czuła, że Jezus pragnie, by i w innych wszczepiała poznanie i cześć
Jego Serca. Wesołym, ujmującym wyglądem i dzięki łagodnemu i przyjaznemu
usposobieniu pozyskała natychmiast zaufanie nowicjuszek. "Zachowujcie -
mawiała - z wielką wiernością wszystkie reguły nawet i najmniejsze, przez to
pozyskacie sobie Serce Ojca, który tak czule was kocha. Jak długo Mu wierne
będziecie, nie potrzebujecie się obawiać niczego. Nie popełniajcie nigdy z
rozmysłem jakiegokolwiek uchybienia. Pamiętajcie, że jesteście oblubienicami
ukrzyżowanego Boga i że dlatego całkowicie do Niego musicie należeć, jeśli
zechce w was królestwo Boże utrwalić. A królestwo Jego jest królestwem pokoju w
cierpieniach".

DALSZE PRÓBY I
PIERWSZE ZWYCIĘSTWA

W r. 1685 w uroczystość jej imienin, w piątek, nowicjuszki chciały ofiarować
mistrzyni kilka wianuszków kwiatów. Ona zaś poprosiła, by złożyły je Boskiemu
Sercu Jezusa w ofierze. Spełniając życzenie ukochanej mistrzyni, zbudowały więc
maleńki ołtarzyk, umieściły na nim wycięte z papieru, uwieńczone płomieniami
serce i ozdobiły ołtarz kwiatami. Następnie wśród objawów żywej radości
poprowadziły mistrzynię do tego skromnego ołtarza. Ona uniesiona wewnętrzną radością
rzuciła się na kolana przed tym symbolem miłości Jezusa Chrystusa i w świętym
zachwycie głośno poświęciła się Sercu Boskiemu. To samo uczyniła gromadka
nowicjuszek. Nieopisaną była radość mistrzyni, kiedy zauważyła, że ogień
miłości Boskiego Serca Jezusa poczyna żarzyć się w niewinnych sercach młodych
nowicjuszek. Ale to jej nie wystarczało. By jak najwięcej dusz pozyskać dla
umiłowanego Zbawcy zaprosiła kilka starszych sióstr. Zaproszone nie zjawiły
się, z wyjątkiem trzech, które przyszły z grzeczności. Niektóre szydziły i
stanowczo wystąpiły przeciw "duchowi świętych reguł nie odpowiadającym
nowościom". Boski Oblubieniec przepowiedział jej, że sprawa ta napotka na
wielkie przeszkody, ale że mimo wszystko nabożeństwo do Boskiego Jego Serca
rozszerzy się po całym chrześcijańskim świecie i że zakwitnie w zakonie
Nawiedzenia. Dlatego pełna otuchy mówiła do młodych nowicjuszek: "Dobrze,
one nie chcą przyjść, ale Serce Jezusa i tak je do siebie pociągnie. Jezus
pragnie wszystkiego z miłości, a niczego nie chce z musu. Trzeba ten czas
przeczekać, który On naznaczył, a czas stosowny nadejdzie." Już po roku
wypełniła się przepowiednia Małgorzaty. Na razie publicznie napomniano
Małgorzatę i zakazano objawiać nabożeństwo w klasztorze, chyba że w ukryciu, w
nowicjacie. Za karę nie wolno jej było częściej niż innym siostrom przystępować
do Stołu Pańskiego. Jezus pocieszał ją: "Bądź spokojna, moja córko; ja
będę panował mimo mych nieprzyjaciół, i mimo wszystkich, którzy mi się
sprzeciwiają". Pełna ufności spoglądała wtedy Małgorzata na tabernakulum i
wzdychała: "Kiedyż, ukochany Zbawicielu, wybije ta szczęśliwa godzina?
Tymczasem powierzam Tobie Twą własną sprawę. Będę cierpieć i milczeć". W
kilka zaledwie tygodni po tych zdarzeniach, jedna z nowicjuszek poważnie się
rozchorowała. Mało już było nadziei utrzymania jej przy życiu. Kiedy Małgorzata
gorąco błagała o jej wyzdrowienie, Jezus dał jej poznać, że zdrowie chorej się
nie polepszy, dopóki jej przełożona nie pozwoli na Komunię św. w pierwszy
piątek miesiąca. Małgorzata zapisała usłyszane słowa: "Powiedz swojej
przełożonej, że wielką wyrządziła mi przykrość przez to, że dla przypodobania
się stworzeniom nie zawahała się mnie obrazić, zabraniając ci Komunii św.,
której przyjmowanie nakazałem ci w tym celu, aby przez zasługi Serca mojego
Ojcu niebieskiemu składać zadośćuczynienie za wszystkie wykroczenia przeciwne
miłości. Ciebie sobie wybrałem, byś mi składała ofiarę błagalną, więc skoro ona
przeszkadza postąpić ci według mej woli, zabiorę jako ofiarę, tę cierpiącą siostrę".
Przełożona natychmiast pozwoliła jej na Komunię św. i niebezpieczeństwo minęło.
Duch ciemności poruszał wszystkie sprężyny, by ją usunąć z urzędu mistrzyni.
Ale Boski Zbawiciel sam jej przyrzekł, że jej nowicjuszki staną się kamieniem
węgielnym świątyni poświęconej czci Jego Serca. Kiedy kadencja Małgorzaty Marii
jako mistrzyni nowicjatu dobiegła końca, kilka sióstr, które miały wyjść z
nowicjatu w tym czasie, co ich ukochana mistrzyni, postanowiło zabrać mały
obrazek Najświętszego Serca. W oddalonym miejscu, gdzie rzadko zachodzono,
znalazły niewielką niszę i tam umieściły ów obrazek. Urządziły tam małe
oratorium, które wychodziło na schody prowadzące do wieży nowicjatu. Pierwsze
czcicielki Serca Jezusowego uczyniły z tego małe sanktuarium, upiększając je
według możliwości. Nowy duch ożywił zgromadzenie od czasu, gdy zaczęto czcić w
nim Serce Jezusa. Ks. Languet opisuje wspaniałą przemianę klasztoru w Paray pod
wpływem nabożeństwa do Najświętszego Serca: "W ten sposób nabożeństwo do
Serca Pana naszego dokonało w tym zgromadzeniu cudownej zmiany, którą siostra
Małgorzata osiągnęła przez swoje łzy i cierpienia. Jej cierpliwość i pokora
przezwyciężyły wszystko, a Syn Boży przemienił serca, które zaczęły czcić Jego
Najświętsze Serce. Rozlał w nich umiłowanie doskonałości zakonnej i gorliwość w
nabywaniu jej. Ale w miarę jak siostrom otwierały się oczy na świętość swych
obowiązków, otwierały je równocześnie na zasługi tej, która sprowadziła na nie
tyle błogosławieństw Bożych. Sprzeciwy i wzgardy, których dotychczas doznawała,
zmieniły się w uwielbienie. Nie nazywano jej inaczej, jak tylko świętą i
słuchano jej słów jak wyroczni". Na cały dom spływało błogosławieństwo
tego nabożeństwa. Siostry złożyły dary, prosząc przełożoną o zamówienie obrazu
Serca Jezusowego. Uznała ona jednak za lepsze poczekać, aż będzie mogła
zbudować kaplicę. Dla apostołki Najświętszego Serca nadszedł więc dzień
szczęścia. Kaplica ku czci Serca Jezusa, zaprojektowana 21 czerwca 1686 r.,
została ukończona w końcu 1688 r. Uroczyste poświęcenie wyznaczono na dzień 7
września 1688 r. Całe miasto pragnęło wziąć udział w uroczystości. Rozpoczęły
się modlitwy i ceremonie. Małgorzata Maria była w stanie ekstazy, przebywała
raczej w niebie niż na ziemi.

DROGA KU NIEBU

Złożywszy urząd mistrzyni nowicjatu, siostra Małgorzata Maria wróciła na
stanowisko pomocnicy w infirmerii. Tam znowu miała dosyć okazji do
praktykowania wyrzeczenia i pokory. Cieszyła się jednak widząc, że kaplicę
Serca Jezusowego nawiedzały wszystkie siostry i że stała się ona celem
pielgrzymek zgromadzenia, zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, kiedy siostry
udawały się tam w procesji, śpiewając litanię do Najświętszego Serca i
odmawiając modlitwy przebłagalne oraz akt poświęcenia. W roku 1690 imię s.
Małgorzaty Marii miało się znaleźć na karteczkach sióstr dokonujących wyboru
nowej przełożonej. Przerażona Małgorzata błagała Jezusa o odjęcie tego krzyża.
Uzyskała zgodę. Nowa przełożona pragnęła jej jednak jako asystentki. Małgorzata
prosiła o zwolnienie i z tego, lecz to nie podobało się Jezusowi i zganił ją z
tego powodu. Tak więc pozostała asystentką, a zarazem zaufaną przyjaciółką tak
przełożonej jak i wszystkich sióstr, które spieszyły do niej po radę.
Rozmawiała z nimi o Bogu tak porywająco, że nawet najmniej gorliwe zmuszone
były do miłowania Go. Kiedy Małgorzata poprosiła nową przełożoną, by mogła noc
z czwartku na piątek spędzać na modlitwie, ta odmówiła ze względu na jej
słabość i niedomagania. Zakazała jej też wszelkich ćwiczeń pokutnych.
Małgorzata stwierdziła: "Nie pożyję ja już długo, brak mi bowiem cierpień.
Matka nasza zanadto troszczy się o mnie". Do innej siostry powiedziała:
"Na pewno umrę w tym roku, bo nie doznaję już żadnego cierpienia, a życie
moje przeszkadza zebraniu owoców, które pewna książka o czci Najświętszego
Serca Jezusa przynieść może". Istotnie po książce o. de la Colombičre,
wydanej już po jego śmierci, teraz jezuita, o. Croiset, pisał dziełko o
nabożeństwie do Serca Jezusa. Wydał je w rok po śmierci Małgorzaty. Nie chciała
dożyć pojawienia się tej książki, by nie wychodzić ze swego ukrycia, choć z
drugiej strony gorąca miłość Serca Jezusa budziła w niej pragnienie, aby dzieło
to było jak najszybciej poznane i rozszerzane. Rosło w niej przekonanie, że
dzień jej odejścia jest bliski. Dlatego poprosiła w dniu urodzin, 22 lipca 1690
r. o pozwolenie na 40-dniowe rekolekcje, by przygotować się na spotkanie z
Boskim Oblubieńcem. Wśród cierpień rozpoczęła je w październiku. 8-go
października pozostała już w łóżku. Lekarz, który odwiedził chorą, oświadczył,
że słabość jest tylko nieznaczna. Jednak Małgorzata nadal twierdziła, że na tę
chorobę życie zakończy. "Czy wiesz - rzekła do niej pielęgniarka - że
lekarz orzekł właśnie coś zupełnie przeciwnego?" W kilka dni potem
zapragnęła przyjąć Wiatyk. "Siostro, przecież to jest rzeczą niedozwoloną
- odpowiedziano jej - nie jesteś w niebezpieczeństwie". "Proszę mi
jednak podać Komunię św., jeszcze jestem na czczo". Przeczuwała, że na
ziemi czyni to po raz ostatni. Prośbę jej spełniono. Mimo gwałtownych cierpień,
lekarz nie obawiał się niczego: siostra Małgorzata zawsze była cierpiąca,
wychudła i blada. Niespodziewanie odwaga jej została wystawioną na ciężką
próbę. Myśl o nieskończonej sprawiedliwości Bożej przejmowała ją obawą i
drżeniem. Obejmując kurczowo krzyż, przyciskała go do piersi, wzdychając:
"Miłosierdzia Boże mój, miłosierdzia..." Wkrótce jednak rozjaśniły
się jej oczy i oblał ją rumieniec radości: "Miłosierdziu Twemu, o Panie,
pragnę śpiewać wieczystą pieśń. Cóż jest na niebiosach i czego pożądam na ziemi
prócz Ciebie!" Teraz nawet lekarz zauważył, że Małgorzata popadła w
osłabienie. "Dzięki Bogu - wyszeptała - że się już zabezpieczyłam,
przypuszczałam, że mnie nie uznają za zbyt chorą. Dzięki Bożej dobroci
przyjęłam w ostatniej Komunii św. Zbawcę mojego jako Wiatyk... O, goreję,
goreję wewnętrznie. Ach, żeby to pochodziło z miłości ku Bogu. Alem nigdy nie
kochała doskonale Boga mojego. Siostry proście Go za mnie o przebaczenie i
kochajcie Go z całego serca waszego, aby Mu wynagrodzić za wszystkie przeze mnie
zmarnowane chwile. Kochać Boga, o cóż to za szczęście! O miłujcie Go,
miłujcie!" Był dzień 17 października r. 1690. Małgorzata Maria błagała
siostry, by zechciały odmówić litanię do Boskiego Serca Jezusa i do Matki
Bożej, aby wyjednać ich pomoc na ostatnią godzinę. Kiedy kapłan udzielił jej
sakramentu namaszczenia, wtedy otworzyła jeszcze raz wargi i wezwanie: 'Jezus'
było ostatnim jej słowem. Siostra Małgorzata Maria Alacoque przeżyła 43 lata.
19 lat spędziła w klasztorze Sióstr Nawiedzenia (Wizytek). Siostry gorzko
płakały po stracie takiego wzoru życia. Widziały jednak, jak lekką i słodką
jest śmierć dla tych, którzy żarliwie czcili Najświętsze Serce Jezusa. Zaledwie
wiadomość o śmierci wyszła poza kraty klauzury, już zaczęto w mieście
opowiadać: "Umarła święta"! Na drugi dzień, gdy otwarto kościół,
ludzie przybyli tłumnie. Pogrzeb odbył się wieczorem 18 października.

ŚWIĘTA

Grób s. Małgorzaty Marii zaczął Bóg uświetniać nieustannie wielkimi cudami.
Największym cudem, jaki zdziałała prawica Boża przez tę słabą i światu nieznaną
dziewicę, było rozszerzenie nabożeństwa do Boskiego Serca Jezusa, z którego
spłynęły i spływają bogate strumienie łask na Kościół Boży i wiernych. Tak
spełniła Małgorzata Maria powierzone jej przez Boskiego Mistrza zadanie. 22
września 1827 r. kardynałowie, którym zlecono zbadanie jej dzieł, oznajmili
papieżowi Leonowi XII, że pisma te nie przedstawiają przeszkody do prowadzenia
procesu beatyfikacyjnego. Z dokładnie zbadanych pism wyjęto dwanaście obietnic
dla czczących Boskie Serce Jezusa, które we wszystkich językach świata
rozbrzmiały donośnie, a 18 września 1864 r. Pius IX ogłosił Małgorzatę Marię
błogosławioną. W kilka miesięcy później w Paray-le-Monial obchodzono
uroczystości ku jej czci. Święte szczątki złożono w złocistym relikwiarzu.
Wkrótce potem podniesiono w całym Kościele święto Najświętszego Serca Jezusa do
godności uroczystości. Od tego czasu rozlewa się to nabożeństwo po świecie,
niosąc zdroje niezliczonych łask i cudów. Tam, gdzie dociera nauka Kościoła,
tam zjawia się i wizerunek Boskiego Serca, które darzy wszystkich czcicieli
przedziwnymi łaskami. W 2 lata po uroczystej beatyfikacji, pod wpływem
napływających nieustannie próśb i błagań, rozpoczęto proces kanonizacyjny.
Uroczystość tę zachowało Serce Jezusa na czas, gdy świat rozdarty ranami wojny
potrzebował balsamu na swe cierpienia. Gdy burza wojenna przycichła, z woli
Ojca św. odbyło się w Rzymie 13 maja 1920 roku, uroczyste zaliczenie
błogosławionej Małgorzaty w poczet Świętych. w: "Vox Domini" nr 5/97,
str. 2-9. Oprac. red. na podstawie: 1. Ks. W. van Nieuwenhoff Żywot św.
Małgorzaty Marii Alacoque. Tłum.: Ks. E. Kosibowicz wyd. II. Kraków, 1930. 2.
Święta Małgorzata Maria, Wydawnictwo Sióstr Loretanek Warszawa 1976

Modlitwa św. Małgorzaty Marii Alacoque


O Krwi Przenajświętsza,
rozlej się na moją duszę, aby ją uświęcać;
niech Twoja Miłość, którą rozlałeś,
obejmuje moje serce, aby jej oczyścić.

Słodki mój Jezu, łączę moją duszę z Twoją,
moje serce i mojego ducha, i moje życie i moje zamiary -
z Twoimi, i tak zjednoczona,
stawiam się przed Twoim Ojcem.

Przyjmij mnie, o Przedwieczny Ojcze,
Przez zasługi Twojego Boskiego Syna,
które Ci składam wraz z kapłanem
i z całym Kościołem.